Sekwencja prezentująca ostatni dzień
szkoły kunsztownie ukazuje wulgarność, nijakość i groteskowość codzienności, w
której uczestniczą polscy uczniowie. Kiczowate apele, grożenie palcem przez
panią nauczycielkę, rozdawanie nagród, które i tak mało kogo obchodzą. Świadomie
chaotyczna mikroopowieść o rozdaniu świadectw (niechlujne kadry, trzęsąca się
kamera, przedziwnie skomponowane ujęcia) obiecuje ciekawą, nieupiększoną i
przemyślaną wypowiedź na temat młodych ludzi.
Gabrysia,
Szymek i Czarek zostają zróżnicowani w potrójnym prologu. Zarysowane w udany sposób tło społeczne, przemyślana (chociaż nie bezbłędna) praca dekoratora wnętrz i
scenografa, budują impresyjną rzeczywistość.
Gabrysia
mieszka na przedmieściach w przestronnej willi. Poddawana jest kontroli matki,
z którą mija się pośród szerokich, domowych korytarzy. Porozumienia pomiędzy
rodzicem, a dzieckiem nie widać nawet podczas wspólnej jazdy samochodem. W
aucie zamiast rozmów słychać radio, a obecność matki zaznaczona jest jedynie
incydentalnie poprzez jej głos. Sama postać nie jest nawet widoczna w kadrze.
Szymek
to typowe dziecko blokowisk. Żyje w niezbyt bogatej rodzinie, w której
podstawowym problemem jest niepełnosprawność ojca.
U
Czarka się nie przelewa. Chłopak mieszka w pokoju z niemowlęciem, o pieniądze
na kwiaty dla nauczycielki musi prosić brata, a matka jest typową, zmęczoną
życiem kobietą, kupującą na krechę
w spożywczaku.
Wydaje się, że osią fabularną w Placu zabaw będzie niespełniona miłość
Gabrysi do Szymka. Wątek ten zostaje jednak porzucony w pół drogi, bez
ostrzeżenia i bez happy endu. Chłopcy znęcają się nad Gabrysią, a następnie beznamiętnie oglądają rejestrację swoich szczeniackich zachowań (Czarek wszystko nagrał telefonem). I tyle, nic więcej. Gabrysia była i zniknęła. Okazała się niczym więcej jak tylko ozdobnikiem, a nie jedną z głównych bohaterek.
Najdziwniejszym fragmentem filmu, najmniej trafionym, okazuje się ten, w którym bohaterowie idą
ulicą i napotykają pogardliwe spojrzenia przechodniów. Całość zrealizowana jest
w zwolnionym tempie, z nachalną symboliką i metaforyką, niepotrzebnie
odsyłającą do kulturowego toposu pogardy i naigrywania się. Stosowany
do tej pory naturalizm, był niewątpliwą zaletą Placu zabaw.
W
finalnej części filmu mamy do czynienia z nieuzasadnioną, płytką
psychologicznie, sekwencją porwania i zamordowania kilkuletniego chłopca. Reżyser
Bartosz M. Kowalski nakręcił Plac zabaw,
ponieważ zainspirował się podobną historią, która miała miejsce w Anglii. Tamta
sprawa była jednak finałem sadystycznych fascynacji dwojga dziesięciolatków (m.in. znęcali się i zabijali zwierzęta). W Placu zabaw morderstwo jest raczej
wynikiem fanaberii, nudy. Może należałoby wręcz napisać, że nie jest
konsekwencją czegokolwiek konkretnego. Ot, chłopcy idą do centrum handlowego, a
ich ulubione sklepy z grami komputerowymi są akurat zamknięte.
Zamiast tego opychają się więc żelkami, potem zaś spotykają pozostawione same sobie
dziecko, które decydują się zabić. Nawet jeżeli reżyser chciał ukazać
bezsens zła, jego niewytłumaczalność, to niestety nie udało mu się zbalansować
opowiadanej historii tak, żeby była wiarygodna, żeby zadawała pytania i
zmuszała do przemyśleń.
Problemem
Placu zabaw jest, jak w przypadku
wielu debiutów fabularnych, scenariusz. Bez niego nie tylko nie można
opowiedzieć historii w sposób satysfakcjonujący, ale również nie do niej dobrać
odpowiednich rozwiązań technicznych (świetne pomysły przeplatają się z całkiem
nietrafionymi). Brak odpowiedniego drogowskazu w tekście skutkuje również mało
przekonującym cytowaniem innych filmów, takich jak Benny’s Video, Biała wstążka
Michaela Hanekego (golenie głowy przez Czarka, stosowanie estetyki długich
ujęć) oraz Mechaniczna pomarańcza Stanley’a
Kubricka (niezbyt udane wykorzystanie muzyki klasycznej). W moim odczuciu
film na ważny temat okazał się przede wszystkim wydmuszką, nieposiadającą wystarczającej
siły oddziaływania.
OGÓLNA
OCENA FILMU: 5/10
I ta nauczycielka w klasie mówiąca do dzieci coś takiego "Po apelu wracamy z powrotem do klasy". Pleonazm często stosowany, także, niestety, przez nauczycieli. Podobnie jak obrzydlistwa "włanczamy", "wziąść".
OdpowiedzUsuń