poniedziałek, 21 listopada 2016

WIZUALNE ŚWIEŻOŚCI: WOJNA NIEMAL UWZNIOŚLONA - "PRZEŁĘCZ OCALONYCH"


            Promienie słońca, oplatające nosze z rannym szeregowym Desmondem Dossem oraz umiejętna praca kamery, powoli zmieniająca punkt widzenia, pozwala odnieść wrażenie, że główna postać Przełęczy ocalonych wzlatuje wprost do nieba. To symboliczne wniebowzięcie ustanawia paralelę pomiędzy Dossem a Maryją, matką Jezusa. Spokój, dobroć, prostota, dbanie o innych, twarde, ale nie ostentacyjne bronienie własnego światopoglądu, czyni z Desmonda postać o cechach kobiecych. Świat żeński i męski przeciwstawiane są w filmie Mela Gibsona wielokrotnie. Matka i żona bohatera, ze swoją subtelnością i urokiem, okazują się dla Dossa znacznie ważniejsze, niż ojciec (notabene alkoholik, weteran Pierwszej Wojny Światowej z syndromem stresu pourazowego). Dla mężczyzn, kolegów z wojska Desmonda, najistotniejsze jest zabijanie. Każdy w jednostce traktuje karabin jak kochankę i przedłużenie męskości. 



           Przeciwstawiający się przemocy Desmond odmawia noszenia broni. Spotyka się z upodleniem i szykanami, pomimo tego chce jechać na wojnę i jako sanitariusz ratować ludzkie życie. W długiej, atrakcyjnej, ale męczącej percepcyjnie sekwencji inwazji na Hacksaw Ridge (miejsce, stanowiące strategiczny punkt w walce z Japończykami o Okinawę) Mel Gibson przedstawia bezsens przemocy w stylu późnych obrazów Francisco Goi. Biegająca pomiędzy rannymi pomoc medyczna bliższa jest aniołom śmierci wyposażonym w morfinę, niźli rzeczywistym wybawicielom.


            Hacksaw Ridge przewrotnie zostaje przedstawione jako piekło, do którego trzeba się wspiąć tak, jakby u kresu na śmiałków miała czekać rajska nagroda. Po sieci, przypominającej pajęczynę, żołnierze wchodzą wprost w łapy demonicznej przemocy. Apokaliptyczny kurz, trupy i zgnilizna, chociaż wystawione na działanie promieni słonecznych, przypominają ostatni krąg piekielny. W kotle gotują się diabły, bo diabłem jest każdy kto bierze udział w wojnie.


            Ubóstwienie Desmonda Dossa mogło być kanonizacją pacyfizmu. Apogeum postrzegania Przełęczy ocalonych jako filmu antywojennego ma miejsce w czasie trwania sekwencji montażowej, podczas której główny bohater w pojedynkę ratuje kilkudziesięciu żołnierzy, Amerykanów, ale także Japończycy. Spuszcza ich na linie, dzięki czemu jeszcze raz symbolicznie mogą przedostać się z piekła do czyśćca. A tam wciąż jeszcze jest szansa na ratunek. Wymowa filmu w kolejnych scenach diametralnie się jednak zmienia. Żołnierze są pod wrażeniem dokonań Desmonda i doceniają jego hart ducha. Nie zauważają jednak najważniejszego. Bezsensu wojny. Przekonania bohatera traktują raczej jako nieszkodliwą fanaberię. Nie ma ona większego znaczenia, skoro Doss i tak ratuje rannych, których będzie można ponownie rzucić na front. Druga próba przejęcia Hacksaw Ridge nie przypomina już żmudnej, bezsensownej walki. Przeciwnie, każdy kto wspina się na górę kroczy po chwałę (przywrócona zostaje więc w Przełęczy ocalonych tradycyjna symbolika wertykalna). Skoro wojenną sławę ma szansę zdobyć pacyfista, to dlaczego miałby jej nie zdobyć żołnierz z karabinem w ręku?


               Laurka, którą Mel Gibson wystawia swojemu bohaterowi w ostatnim ujęciu, nie ma więc znaczenia jakie mogłaby mieć. Amerykanie zdobyli Hacksaw Ridge, wygrali wojnę, a istota każdego oddanego za ojczyznę życia potwierdza się w tej optyce samoistnie. Przemoc dla reżysera nie jest więc bezsensowna. Rzeczywiście podobieństwo Desmonda Dossa do Maryi, czy też zastępów bogobojnych i heroicznych świętych-męczenników jest widoczna. Kościół nie traktuje jednak ich ideałów poważnie, a Ameryka, chociaż fascynuje się bohaterem pacyfistą, nie potrafi sprzeciwić się wojnie w sposób ostateczny i wystarczający. Postacie takie, jak Desmond Doss mają więc znaczenie marginalne i zamiast zmieniać rzeczywistość, są zaledwie chwalebnym wyjątkiem potwierdzającym brutalne reguły.

OGÓLNA OCENA FILMU: 6,5/10


      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz