La la land Damiena Chazelle’a jest historią
opowiedzianą m.in. dzięki kolorom. Czerwień, żółć, zieleń, a przede wszystkim błękit,
mają za zadanie wyrażać emocje, potrzeby i pragnienia bohaterów. Ta feeria barw
jak z technikoloru składa się również na symboliczną flagę Los Angeles – miasta
możliwości, miasta, gdzie spełniają się marzenia, miasta, dla którego warto
porzucić swoje dotychczasowe życie, przywdziać zieloną sukienkę, bądź niebieski
t-shirt i wyruszyć na spotkanie przeznaczeniu. A jest nim oczywiście kariera w show
biznesie.
Podczas
otwierającej musical Chazelle’a piosenki Another
Day of Sun niezliczona ilość młodych ludzi stoi w korku, w oczekiwaniu na
wjazd do Los Angeles. Korek jest w tym przypadku niezwykle dobitną metaforą
rzeczywistości, na którą przyszli aktorzy, muzycy, celebryci, decydują się z
uśmiechem na ustach. Niełatwo jest przecież dostać się nie tylko do miasta. Wkrótce
w kolejce będzie stał każdy z nich, w oczekiwaniu na swoje pięć sekund podczas
przesłuchania. Paradoks polega jednak na tym, że im ktoś bardziej bezwzględny,
im bardziej egoistyczny, ze sztucznym uśmiechem na ustach, tym bardziej
jaskrawy odcień przywdziewa i tym większą ma szanse na sukces.
Gdyby uporządkować
ludzkie charaktery za pomocą kolorów to: ci najbardziej przebojowi, będą żółci;
ci zawistni, czerwoni; starający się o swoją szansę, ale z obawami, już na starcie
nieco przegrani, zieloni; marzyciele, pełni nadziei, potencjalnie najszlachetniejsi,
niebiescy. Wszystkie barwy razem, ale także każda z osobna, oznaczają jednak przede
wszystkim nakładanie kolejnych masek i dziecięcą naiwność, że życie może być dokładnie
takie, jakie widzieli wcześniej podczas seansów w kinie. Tym samym, każdy kto
stoi w niekończącej się kawalkadzie aut zmierzających do Los Angeles, zapewne uznał,
że warto poświęcić rodzinne życie w małym miasteczku, zostawić rodziców,
chłopaka, ukochanego psa i spróbować zrealizować własny american dream.
Druga piosenka, Someone in the Crowd, ujawnia za pomocą czerwieni, żółci, zieleni i błękitu (poniekąd
również pomarańczu) prawdę o wiele bardziej okrutną. Ładna sukienka w
krzykliwym kolorze, czy też dobrze skrojony garnitur, mogą przecież w każdej
chwili zwrócić uwagę agenta. Możliwe, że za przyszły sukces będzie trzeba
zapłacić własnym ciałem. Dla spełnionego marzenia warto jednak poświęcić wiele.
Tę orgię kolorów świetnie widać podczas szwenków (szybkich panoram), kiedy na
ekranie pojawiają się jedynie różnorodne plamy barwne, wyglądające tak, jak
kleksy farby na palecie malarskiej.
Kim wśród tych tłumów
są protagoniści La la land?
Oboje najchętniej ubierają się na niebiesko. Chazelle opowiada więc o
najsympatyczniejszej z charakteryzowanych przez siebie grup. Są nią nieco
bezmyślni marzyciele, których do przodu pcha prawdziwa pasja, którzy niemal jak
relikwię przechowują stołek Miles Davisa (Sebastian), bądź żywią się
wspomnieniami z dzieciństwa o ciotce i jej trupie teatralnej (Mia). Z pewnością bohaterów filmu nie satysfakcjonuje granie świątecznych standardów w klubie, gdzie
improwizacja jazzowa jest świętokradztwem (Sebastian) ani praca w kawiarni, z
której ciężko wyrwać się na castingi do podrzędnych ról (Mia). Skoro Mia i
Sebastian najchętniej wybierają błękit, z pewnością w głębi serca są
romantyczni i z łatwością się w sobie zakochają.
Pech chce, że
każdy z nas ma w sobie nie tylko tę „błękitną” stronę, ale również czerwoną,
żółtą, zieloną etc. Im lepiej kogoś poznajemy, tym mniej widoczna jest
pierwotna maska, a coraz silniej ujawniają się inne cechy osobowości. Mia
potrafi być bezpretensjonalnie przebojowa (żółta sukienka podczas basenowych
party), ale także zagubiona i niezdecydowana (zielona sukienka podczas kolacji
ze swoim partnerem, Gregiem). Sebastian bywa zamknięty i oschły, co mogą symbolizować noszone przez niego ubrania w brudnych odcieniach beżów i brązów. Te dodatkowe kolory jeszcze bardziej komplikują osobowościową
paletę barw w La la land. Co ciekawe,
z czasem, gdy poznajemy bohaterów w coraz bardziej intymnych sytuacjach, kolory
blakną, a idealne stroje zastępują zwykłe, niczym niewyróżniające się ubrania.
Jednocześnie każda z postaci dorośleje. Zmienia priorytety. Kulminacją tej
transformacji jest obiad-niespodzianka przygotowany przez Sebastiana. Pozornie
radosna i beztroska atmosfera zostaje skontrastowana z przytłaczającym
niedoświetleniem sceny oraz czarnymi strojami u obojga. Dorosłość, konflikt
życia zawodowego i prywatnego, doprowadził u bohaterów do pochłonięcia
wszystkich kolorów. W takiej rzeczywistości nie ma miejsca na zgodę dwóch
błękitów, nie ma miejsca nawet na kombinację barw, prowadzącą do jakiegokolwiek
kompromisu. Podwójna czerń zwraca uwagę na to jak bardzo zmienił się, pozornie
pozostając taki sam, horyzont myślowy bohaterów.
Ten sposób
prezentacji postaci łamie jeszcze tylko scena przesłuchania Mii. Ponownie Mia i
Sebastian ubrani są na niebiesko, co daję ostatnią nadzieję na zawodowy i
miłosny happy end. Spełnienie ziszcza się jednak tylko w przypadku kariery. Mia
zostaje znaną aktorką, Sebastian staje się właścicielem klubu jazzowego. Ona nosi
wyrafinowane stroje z dominującą rolą czerni, zarezerwowane dla tych, którzy
osiągnęli dojrzałość i odpowiedni status. On wraca do dobrze skrojonych brązów,
pozwalających utrzymywać dystans w stosunku do otaczającej go rzeczywistości. Tylko
w marzeniach, w rzeczywistości, która nigdy nie zaistniała, każde z nich znów
przywdziewa błękit oraz biel. Wspomnieniem o dawnych marzeniach, o niemal
beztroskiej miłości, są jedynie najbardziej prozaiczne przedmioty użytkowe, jak
choćby niebieska lodówka i spodek pod filiżankę w mieszkaniu Sebastiana.
Kolory w La la land opowiadają drugą, paralelną historię w stosunku do tej,
którą explicite mamy obecną na
ekranie. Można z niej bowiem wyprowadzić ciekawy wniosek na temat światopoglądu
Damiena Chazella. Reżyser zdaje się potępiać zielonych, czerwonych i żółtych (to do nich zdają się być skierowane dwie pierwsze piosenki w filmie o ironicznym wydźwięku), a
gloryfikować niebieskich. Zupełnie tak, jakby bycie szczerym,
bezpretensjonalnym marzycielem usprawiedliwiało odrzucenie więzi rodzinnych,
budowania relacji z drugim człowiekiem i rezygnację z bycia przyzwoitym
człowiekiem w życiu codziennym. Jeśli tak sądzi Chazelle, a podobną tezę stawiał
w swoim poprzednim filmie, Whiplash,
to jest to myśl niebezpieczna. Nawet jeśli intencje są ważne, to jedyne czym w
rzeczywistości możemy się w naszym
życiorysie koniec końców legitymować, to czyny. A czyny nie dzielą ludzi na
karierowiczów i marzycieli, jeśli jedni i drudzy postępują w ten sam, wątpliwy
pod względem moralnym, sposób.
OGÓLNA
OCENA FILMU: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz