piątek, 27 stycznia 2017

WIZUALNE ŚWIEŻOŚCI: WSZYSTKIE KOLORY KARIERY - "LA LA LAND"


         La la land Damiena Chazelle’a jest historią opowiedzianą m.in. dzięki kolorom. Czerwień, żółć, zieleń, a przede wszystkim błękit, mają za zadanie wyrażać emocje, potrzeby i pragnienia bohaterów. Ta feeria barw jak z technikoloru składa się również na symboliczną flagę Los Angeles – miasta możliwości, miasta, gdzie spełniają się marzenia, miasta, dla którego warto porzucić swoje dotychczasowe życie, przywdziać zieloną sukienkę, bądź niebieski t-shirt i wyruszyć na spotkanie przeznaczeniu. A jest nim oczywiście kariera w show biznesie.
Podczas otwierającej musical Chazelle’a piosenki Another Day of Sun niezliczona ilość młodych ludzi stoi w korku, w oczekiwaniu na wjazd do Los Angeles. Korek jest w tym przypadku niezwykle dobitną metaforą rzeczywistości, na którą przyszli aktorzy, muzycy, celebryci, decydują się z uśmiechem na ustach. Niełatwo jest przecież dostać się nie tylko do miasta. Wkrótce w kolejce będzie stał każdy z nich, w oczekiwaniu na swoje pięć sekund podczas przesłuchania. Paradoks polega jednak na tym, że im ktoś bardziej bezwzględny, im bardziej egoistyczny, ze sztucznym uśmiechem na ustach, tym bardziej jaskrawy odcień przywdziewa i tym większą ma szanse na sukces.





Gdyby uporządkować ludzkie charaktery za pomocą kolorów to: ci najbardziej przebojowi, będą żółci; ci zawistni, czerwoni; starający się o swoją szansę, ale z obawami, już na starcie nieco przegrani, zieloni; marzyciele, pełni nadziei, potencjalnie najszlachetniejsi, niebiescy. Wszystkie barwy razem, ale także każda z osobna, oznaczają jednak przede wszystkim nakładanie kolejnych masek i dziecięcą naiwność, że życie może być dokładnie takie, jakie widzieli wcześniej podczas seansów w kinie. Tym samym, każdy kto stoi w niekończącej się kawalkadzie aut zmierzających do Los Angeles, zapewne uznał, że warto poświęcić rodzinne życie w małym miasteczku, zostawić rodziców, chłopaka, ukochanego psa i spróbować zrealizować własny american dream.
             Druga piosenka, Someone in the Crowd, ujawnia za pomocą czerwieni, żółci, zieleni i błękitu (poniekąd również pomarańczu) prawdę o wiele bardziej okrutną. Ładna sukienka w krzykliwym kolorze, czy też dobrze skrojony garnitur, mogą przecież w każdej chwili zwrócić uwagę agenta. Możliwe, że za przyszły sukces będzie trzeba zapłacić własnym ciałem. Dla spełnionego marzenia warto jednak poświęcić wiele. Tę orgię kolorów świetnie widać podczas szwenków (szybkich panoram), kiedy na ekranie pojawiają się jedynie różnorodne plamy barwne, wyglądające tak, jak kleksy farby na palecie malarskiej.


Kim wśród tych tłumów są protagoniści La la land? Oboje najchętniej ubierają się na niebiesko. Chazelle opowiada więc o najsympatyczniejszej z charakteryzowanych przez siebie grup. Są nią nieco bezmyślni marzyciele, których do przodu pcha prawdziwa pasja, którzy niemal jak relikwię przechowują stołek Miles Davisa (Sebastian), bądź żywią się wspomnieniami z dzieciństwa o ciotce i jej trupie teatralnej (Mia). Z pewnością bohaterów filmu nie satysfakcjonuje granie świątecznych standardów w klubie, gdzie improwizacja jazzowa jest świętokradztwem (Sebastian) ani praca w kawiarni, z której ciężko wyrwać się na castingi do podrzędnych ról (Mia). Skoro Mia i Sebastian najchętniej wybierają błękit, z pewnością w głębi serca są romantyczni i z łatwością się w sobie zakochają.




Pech chce, że każdy z nas ma w sobie nie tylko tę „błękitną” stronę, ale również czerwoną, żółtą, zieloną etc. Im lepiej kogoś poznajemy, tym mniej widoczna jest pierwotna maska, a coraz silniej ujawniają się inne cechy osobowości. Mia potrafi być bezpretensjonalnie przebojowa (żółta sukienka podczas basenowych party), ale także zagubiona i niezdecydowana (zielona sukienka podczas kolacji ze swoim partnerem, Gregiem). Sebastian bywa zamknięty i oschły, co mogą symbolizować noszone przez niego ubrania w brudnych odcieniach beżów i brązów. Te dodatkowe kolory jeszcze bardziej komplikują osobowościową paletę barw w La la land. Co ciekawe, z czasem, gdy poznajemy bohaterów w coraz bardziej intymnych sytuacjach, kolory blakną, a idealne stroje zastępują zwykłe, niczym niewyróżniające się ubrania. Jednocześnie każda z postaci dorośleje. Zmienia priorytety. Kulminacją tej transformacji jest obiad-niespodzianka przygotowany przez Sebastiana. Pozornie radosna i beztroska atmosfera zostaje skontrastowana z przytłaczającym niedoświetleniem sceny oraz czarnymi strojami u obojga. Dorosłość, konflikt życia zawodowego i prywatnego, doprowadził u bohaterów do pochłonięcia wszystkich kolorów. W takiej rzeczywistości nie ma miejsca na zgodę dwóch błękitów, nie ma miejsca nawet na kombinację barw, prowadzącą do jakiegokolwiek kompromisu. Podwójna czerń zwraca uwagę na to jak bardzo zmienił się, pozornie pozostając taki sam, horyzont myślowy bohaterów.



Ten sposób prezentacji postaci łamie jeszcze tylko scena przesłuchania Mii. Ponownie Mia i Sebastian ubrani są na niebiesko, co daję ostatnią nadzieję na zawodowy i miłosny happy end. Spełnienie ziszcza się jednak tylko w przypadku kariery. Mia zostaje znaną aktorką, Sebastian staje się właścicielem klubu jazzowego. Ona nosi wyrafinowane stroje z dominującą rolą czerni, zarezerwowane dla tych, którzy osiągnęli dojrzałość i odpowiedni status. On wraca do dobrze skrojonych brązów, pozwalających utrzymywać dystans w stosunku do otaczającej go rzeczywistości. Tylko w marzeniach, w rzeczywistości, która nigdy nie zaistniała, każde z nich znów przywdziewa błękit oraz biel. Wspomnieniem o dawnych marzeniach, o niemal beztroskiej miłości, są jedynie najbardziej prozaiczne przedmioty użytkowe, jak choćby niebieska lodówka i spodek pod filiżankę w mieszkaniu Sebastiana.



            Kolory w La la land opowiadają drugą, paralelną historię w stosunku do tej, którą explicite mamy obecną na ekranie. Można z niej bowiem wyprowadzić ciekawy wniosek na temat światopoglądu Damiena Chazella. Reżyser zdaje się potępiać zielonych, czerwonych i żółtych (to do nich zdają się być skierowane dwie pierwsze piosenki w filmie o ironicznym wydźwięku), a gloryfikować niebieskich. Zupełnie tak, jakby bycie szczerym, bezpretensjonalnym marzycielem usprawiedliwiało odrzucenie więzi rodzinnych, budowania relacji z drugim człowiekiem i rezygnację z bycia przyzwoitym człowiekiem w życiu codziennym. Jeśli tak sądzi Chazelle, a podobną tezę stawiał w swoim poprzednim filmie, Whiplash, to jest to myśl niebezpieczna. Nawet jeśli intencje są ważne, to jedyne czym w rzeczywistości możemy się  w naszym życiorysie koniec końców legitymować, to czyny. A czyny nie dzielą ludzi na karierowiczów i marzycieli, jeśli jedni i drudzy postępują w ten sam, wątpliwy pod względem moralnym, sposób.


OGÓLNA OCENA FILMU: 7/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz